Przechodzę właśnie Yoshi’s Woolly World i jestem zachwycony. To jedna z tych gier, które przypominają mi, dlaczego od lat mam słabość do produkcji Nintendo. Całość opiera się na dość klasycznym schemacie liniowych poziomów, ale tym razem nasz bohater i cały świat są utkane z włóczki. Efekt wizualny jest niezwykle cute, bo kolory są nasycone, animacje dopracowane, a całość daje wrażenie, jakbyśmy naprawdę przenieśli się do miękkiego, ręcznie zrobionego świata.
Rozgrywka może być łatwa albo bardzo łatwa, bo jeśli wybierzemy opcję ze skrzydełkami, Yoshi praktycznie unosi się nad przeszkodami. Paradoksalnie poziom trudności nie przeszkadza, bo gra nadrabia klimatem, pomysłowością i ilością detali. Można chwilę poczuć się jak gigantyczny Yoshi niszczący wszystko na swojej drodze albo spróbować swoich sił w bardziej nietypowych aktywnościach jak gokarty. Te momenty sprawiają, że nie mamy poczucia monotonii, mimo dość prostej mechaniki.
Yoshi’s Woolly World to pierwsza gra, która naprawdę zatrzymała mnie na dłużej przy Nintendo Wii U. Konsola sama w sobie nie sprzedała się tak dobrze jak poprzednie platformy Nintendo, ale właśnie takie perełki pokazywały jej potencjał. Gra zebrała bardzo pozytywne recenzje, a średnia ocen na Metacritic oscyluje ponad 80 punktów, co jak na nową platformówkę jest świetnym wynikiem.
Co ciekawe, seria o Yoshi już wcześniej wielokrotnie udowadniała, że dobrze odnajduje się w eksperymentalnych grach. Na przykład Yoshi’s Story na Nintendo 64 zachwycało wtedy świeżością kolorów, a Yoshi’s Island na SNES do dziś uznawane jest za jedną z najpiękniejszych gier dwuwymiarowych w historii. Yoshi’s Woolly World świetnie wpisało się w tę tradycję, oferując coś nowego, a jednocześnie pozostając wiernym uroczemu charakterowi serii.
Komentarze
Prześlij komentarz