Pierwsza generacja Tamagotchi w wersji japońskiej to prawdziwy kawałek historii elektronicznych zabawek. Zachodnia edycja trafiła do sklepów w 1997 roku, ale wszystko zaczęło się w listopadzie 1996 roku w Japonii. Tamagotchi w oryginalnej formie pojawiło się dzięki firmie Bandai i projektantce Aki Maita, a sprzedaż w pierwszym miesiącu osiągnęła setki tysięcy egzemplarzy. W ciągu roku licznik przekroczył dziesięć milionów, co uczyniło z tej małej elektronicznej zabawki globalny symbol końcówki lat dziewięćdziesiątych.
Opakowanie wersji japońskiej od razu zdradza inny sposób myślenia o grupie docelowej. Wersja zachodnia była intensywnie nasycona pastelami, różem i fioletami, a ilustracje miały delikatnie „dziewczęcy” ton, co jasno sugerowało, że marketingowcy celowali w dziewczynki. W Japonii natomiast kolorystyka była bardziej neutralna, a ilustracje zabawne, ale nie przesłodzone. Widać było większy nacisk na sam koncept opieki nad wirtualnym stworzeniem. Taki design lepiej trafiał zarówno do chłopców, jak i dziewczynek, a jednocześnie wpisywał się w ówczesny japoński trend na gadżety „dla każdego”. Takie same zasady marketingowe stosowano choćby przy Game Boyach - mimo jawnie ukierunkowanej nazwy ;)
Egzemplarz, który trafił do mnie, był fabrycznie zapakowany i nieużywany. Na pierwszy rzut oka to gratka dla kolekcjonera, ale ja nie jestem osobą, który trzyma wszystko za szkłem w stanie dziewiczym. Lubię bawić się tym, co kupuję, bo w końcu po to te rzeczy powstały. Drugi powód jest praktyczny i ma sporo wspólnego z zachowaniem baterii. Tamagotchi z lat dziewięćdziesiątych miała w środku małe baterie guzikowe. Z czasem elektrolit w nich zaczyna się rozszczelniać i wyciekać, powodując korozję styków i ścieżek na płytce drukowanej. Po 20 czy 30 latach ryzyko uszkodzenia jest naprawdę duże, więc kupując nowe, zapieczętowane Tamagotchi, można dostać piękny eksponat, który niestety nie będzie działał. U mnie uszkodzenia były minimalne, lekka korozja, którą można było usunąć, i zabawka działa jak nowa.
Mój egzemplarz ma białą obudowę z niebieskim nadrukiem i wygląda fantastycznie. Pod względem funkcji jest niemal identyczny jak pierwsza generacja znana z Zachodu, zwierzątko wykluwa się z jajka, wymaga karmienia, zabawy i sprzątania po sobie, a zaniedbane szybko odchodzi w cyfrowy niebyt. Różnice są raczej w szczegółach. W wersji japońskiej ikonki w menu mają nieco inny układ, animacje są odrobinę prostsze, a w moim wariancie zmienia się częstotliwość potrzeb, rozgrywka wydaje się szybsza i bardziej wymagająca. Ekran w tej wersji ma wyraźniejszy kontrast, bo wczesne japońskie modele były produkowane z nieco inną matrycą LCD niż te przeznaczone na eksport. Wiadomo, że lepsze zostawiamy u siebie, identycznie jak z polskimi i niemieckimi proszkami do prania.
Co ciekawe, według rankingów popularności gier i zabawek z lat dziewięćdziesiątych Tamagotchi w Japonii w szczytowym momencie sprzedawało się lepiej niż Game Boy Pocket, co jest imponujące, biorąc pod uwagę dominację gier wideo w tamtym okresie.

Komentarze
Prześlij komentarz