Przejdź do głównej zawartości

Tamagotchi Connection: różowa podróż

Po wyhodowaniu i wypuszczeniu kolejnego elektronicznego zwierzątka Tamagotchi, ostatnio w edycji Pix, przyszedł czas na sprawdzenie Tamagotchi Connection. Gram od kilku dni i choć doceniam kilka nowych rozwiązań, nie mogę powiedzieć, że jestem szczególnie zachwycony.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to obudowa. Mój egzemplarz ma bardzo atrakcyjny różowy, półprzezroczysty kolor, który przypomina słynne limitowane wydania Sakura dla Game Boy Color. To od razu budzi skojarzenia z estetyką przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, kiedy przezroczyste konsole Nintendo czy pady do PlayStation były prawdziwymi hitami. Przyciski w Tamagotchi Connection sprawują się moim zdaniem lepiej niż w klasycznych modelach, bo są wyższe i dają wyraźniejszy skok, co przekłada się na większy komfort grania. Sam ekran sprawia wrażenie większego, choć faktyczna przestrzeń dla naszego Tamagotchi jest niemal identyczna jak w starszych wersjach. Większość dodatkowego miejsca zajmują ikony aktywności, co poprawia czytelność.

Nowością, która wyróżnia Tamagotchi Connection, jest oczywiście sama możliwość połączenia dwóch urządzeń. Dzięki podczerwieni możemy wymieniać się przedmiotami, odwiedzać inne Tamagotchi, a nawet aranżować spotkania prowadzące do narodzin kolejnych pokoleń. To była ogromna innowacja w czasach premiery, zwłaszcza jeśli porównamy ją do pierwotnego Tamagotchi z lat dziewięćdziesiątych, które było w pełni zamkniętym światem. Wersje takie jak Tamagotchi Pix czy najnowsze Uni rozwinęły ten pomysł jeszcze dalej, oferując połączenie przez Bluetooth czy aplikacje mobilne, ale Connection był pierwszym krokiem w stronę tworzenia społeczności.



Z perspektywy technicznej Tamagotchi Connection był prawdziwym skokiem do przodu. Urządzenie wyszło na początku lat dwutysięcznych, a Bandai reklamowało je jako pierwszą edycję, w której zabawa naprawdę zaczyna się poza jednym urządzeniem. Sprzedaż w Japonii i Stanach Zjednoczonych była ogromna, tylko w pierwszym roku sprzedano kilka milionów egzemplarzy, a Connection szybko stało się  klasykiem. W porównaniu do Pix czy Uni widać jednak, że to etap przejściowy. Mamy więcej funkcji niż w klasykach, ale mniej swobody i innowacji niż w najnowszych odsłonach.

Jeśli chodzi o mini gry, to tutaj mam mieszane uczucia. Są one bardziej rozbudowane niż w klasycznych wersjach, ale daleko im do wciągających aktywności znanych z Pix czy Uni. Czasami trudno połapać się w zasadach, a dodatkowo mamy ograniczoną liczbę prób, co potrafi frustrować. Rozgrywka jest jednak wyraźnie bardziej dynamiczna niż w pierwszych Tamagotchi. Zwierzątko wymaga stałej uwagi i częstego zajmowania się nim, co może być problematyczne, jeśli ktoś łączy zabawę z codzienną pracą i obowiązkami. W przeciwieństwie do Pix tutaj nie znajdziemy systemu opiekunki, który pozwala na chwilowe odciążenie, więc każde zaniedbanie kończy się konsekwencjami dla naszego zwierzątka.

Choć na pewno przejdę tę edycję do końca i wypuszczę swoje Tamagotchi dalej w kosmos, to raczej nie zdecyduję się na ponowne podejście. Connection to ciekawy rozdział w historii serii, szczególnie dla kolekcjonerów, ale w praktyce bardziej doceniam współczesne wersje, które lepiej łączą nostalgię z nowoczesną wygodą.

Komentarze