Mario Kart było pierwszą grą, którą postanowiłem uruchomić na moim Super Famicomie. Choć dziś trudno wyobrazić sobie świat Nintendo bez tej serii, moje pierwsze zetknięcie z nią nastąpiło dopiero wiele lat po premierze i to w dość nietypowy sposób. Zacząłem od końca, od nowoczesnej, dopieszczonej edycji na Nintendo Switch (Mario Kart 8), a dopiero teraz przyszła pora na wzięcie pada z Famicoma w ręce i odpalenie oryginału.
Premiera Super Mario Kart odbyła się w 1992 roku w Japonii, gdzie szybko stało się jednym z największych hitów na Super Famicom. W recenzjach z tamtego okresu chwalono przede wszystkim świeże podejście do gier wyścigowych, połączenie zręczności z elementami rywalizacji, a także uroczy, rozpoznawalny świat postaci Nintendo. Gra sprzedała się w ponad 8,7 miliona egzemplarzy na całym świecie, co czyni ją czwartym najlepiej sprzedającym się tytułem na Super Nintendo.
Super Mario Kart to tytuł, który nabiera pełnego blasku dopiero w trybie wieloosobowym. Rozgrywka z drugą osobą siedzącą tuż obok, okrążenie za okrążeniem, kolejne próby zepchnięcia przeciwnika z toru czy zablokowania go bananem tworzą atmosferę charakterystycznej dla Nintendo lekkości i radości z gry. Tryb jednoosobowy działa w porządku, ale brakuje mu tej iskry, którą daje prawdziwa rywalizacja twarzą w twarz.
Rozgrywka jest nadal zaskakująco dynamiczna. Uderzenie rywala zieloną skorupą żółwia nadal wywołuje tę samą satysfakcję, co w najnowszych odsłonach serii. Mapki tras są przejrzyste, a wersja pudełkowa gry zawiera kolorową instrukcję z przeglądem postaci i bonusów. To także kawał historii Nintendo, od prostoty interfejsu po charakterystyczne dźwięki, które do dziś są rozpoznawalne dla fanów. To nie tylko początek jednej z najważniejszych serii w historii gier wideo, ale też przypomnienie, że świetny game design potrafi przetrwać dekady.
Komentarze
Prześlij komentarz