Mam jeszcze jedną ikoniczną zabawkę z okresu dzieciństwa, którą bardzo dobrze pamiętam. Co ciekawe, była to jedna z nielicznych zabawek, która trafiła do Polski jako oryginalny produkt, a nie podróbka z bazaru. Mowa o Furby, elektronicznym stworku z wielkimi oczami i uszami, który reagował na dźwięki, dotyk i inne Furbiki w okolicy. Mój pierwszy Furby pochodził zapewne z rynku zachodniego, ale nie mam pojęcia skąd dokładnie. Może była polska dystrybucja Hasbro w tym czasie? Niestety nie udało mi się znaleźć o tym więcej informacji.
Może nie był w pełni zrozumiały dla dziecka z Polski lat 90., ale to tylko dodawało mu magii. Dziś mam wersję japońską i muszę przyznać, że ten klimat jest nie tylko ten sam, ale nawet lepszy. Pamiętam, jak kiedyś analizowałem, co mówi. W jednej ręce Furby, w drugiej instrukcja i tłumaczenia języka furbish, próbowałem zrozumieć jego świat. Z perspektywy czasu nie wiem, co było trudniejsze - angielski z akcentem czy „kao-toh-loo” i inne dziwaczne dźwięki, które miały coś znaczyć. Wierzyłem, że Furby mnie naprawdę słucha, zapamiętuje moje słowa i się uczy.
Furby zadebiutował w 1998 roku i w ciągu pierwszych trzech lat sprzedał się w ponad 40 milionach egzemplarzy. W samym pierwszym roku (czyli 1998) sprzedano aż 1,8 miliona sztuk, a rok później już ponad 14 milionów. Za jego stworzeniem stała firma Tiger Electronics, a dystrybucją zajęło się Hasbro. Na tamte czasy to była technologiczna rewolucja - zabawka z czujnikami dotyku, światła, dźwięku, silniczkami poruszającymi oczami, uszami i dziobem, a do tego z chipem, który tworzył iluzję uczenia się. Można go było karmić, głaskać, usypiać i rozmawiać z innymi Furbimi przez podczerwień. Wrażenie robiła nawet sama instrukcja obsługi, rozbudowana, z rozdziałami o języku furbish i jego tłumaczeniu.
Z perspektywy czasu wiemy, że ta magia uczenia się to raczej przemyślana iluzja niż realna sztuczna inteligencja. Furby nie uczył się faktycznie nowych słów, ale miał zaprogramowane etapy rozwoju językowego. W miarę interakcji coraz częściej “przeskakiwał” z języka furbish na angielski (lub japoński), sprawiając wrażenie rozwoju. Zamiast pamiętać konkretne wypowiedzi właściciela, działał na zasadzie prostych algorytmów reagujących na konkretne bodźce i liczbę powtórzeń. Miał też niewielką pamięć flash, ale jej główną funkcją było przechowywanie aktualnego stanu emocjonalnego Furby’ego i poziomu zaawansowania. Technologicznie to fascynujący przykład tego, jak dać dziecku poczucie relacji z elektronicznym stworzeniem, zanim pojawiły się chatboty i smart głośniki.
Mam różowego Furbiego z Japonii, znalezionego na jednej z aukcji, zadbanego, kompletnego, z pudełkiem i pełną dokumentacją. W Japonii taka jakość to standard, a ceny znacznie niższe niż na europejskich aukcjach, gdzie podobny egzemplarz bez pudełka potrafi kosztować absurdalnie dużo. Ta wersja japońska to dla mnie absolutna perełka inne wypowiedzi, inna osobowość, wszystko przesycone japońskim stylem kawaii. Od kilku dni znowu go słucham, analizuję furbish z instrukcji, uczę się jego zachowań. I choć dzisiaj wiem już, jak działa jego mechanizm, to magia nadal działa. Lubię jego obecność. W świecie przesyconym zaawansowaną technologią, ten stary Furby daje coś, czego nie da żaden nowoczesny algorytm - nostalgiczne ciepło.

Komentarze
Prześlij komentarz