Przyszedł czas na przedstawienie pierwszego egzemplarza z mojej kolekcji pierwszej generacji Game Boya - w wersji czerwonej. Konsola nie została przeze mnie zakupiona osobiście w Japonii, ale przyleciała do mnie prosto z japońskiej aukcji. Obcowanie z nią to dla mnie wyjątkowe doświadczenie. Trzymam ją w dłoni i wiem, że jest starsza ode mnie. Jeszcze nie było mnie na świecie, a ktoś już zaprojektował to cudo, wypuścił je na rynek i zatrudnił niezwykle utalentowanych inżynierów oraz programistów, którzy stworzyli jedne z najbardziej kultowych gier w historii handheldów. Czerwony Game Boy (wydany 20 marca 1995 roku) nie różni się technicznie od klasycznego modelu poza intensywną, żywą barwą obudowy i grafitową ramką przy ekranie oraz przyciskami. Obudowa w tym odcieniu przyciąga wzrok i ożywia nostalgiczne skojarzenia z kolorowymi kartridżami, zwłaszcza z Pokémon Red wydaje się tu jakby intensyfikowane.
Wiecie jak w tamtych czasach projektowano i kodowano gry na Game Boya? Urządzenie miało zaledwie 8-bitowy procesor Sharp LR35902 o taktowaniu 4,19 MHz, 8 KB pamięci RAM i ekran LCD wyświetlający cztery odcienie szarości. Programiści musieli zmieścić całe swoje pomysły w kartridżach o pojemności od 256 KB do 8 MB. Pisali kod w asemblerze lub C, a każdy bajt pamięci i każda linia kodu były na wagę złota. Grafiki tworzono jako zestawy kafelków o wymiarach 8x8 pikseli, a ograniczenia palety barw wymagały ogromnej pomysłowości, by tchnąć życie w takie tytuły jak Tetris, Pokémon Red & Blue czy The Legend of Zelda: Link’s Awakening. Ale to właśnie ta epoka wykształciła wielu legendarnych deweloperów jak Gunpei Yokoi, który zawsze uważał, że „ograniczenia sprzyjają kreatywności”. W pełni się zgadzam.
Jak gra się dzisiaj na Game Boyu po tylu latach? Wspaniale. Cała magia tkwi w fizycznym kartridżu z grą, wkładasz go do konsoli i działa od razu. No, może nie zawsze od razu, bo czasami trzeba przedmuchać styki. Dzieje się tak, ponieważ z czasem złącza na kartridżu mogą pokryć się tlenkiem lub kurzem, co utrudnia przewodzenie sygnału. Ten prosty „trik” z dmuchaniem często przywraca pełną funkcjonalność, choć lepszą metodą jest przecieranie styków izopropanolem 😉
Po bokach konsoli znajduje się suwak regulacji kontrastu, który umożliwia komfortową grę zarówno w domu, jak i w pełnym słońcu. Ekran jest monochromatyczny i ma charakterystyczny efekt ducha znany jako ghosting. To zjawisko pojawia się, gdy piksele ciekłokrystaliczne nie nadążają z przełączaniem się między stanami, co powoduje rozmycie obrazu przy szybszym ruchu. Pomimo tego, ekran po tylu latach nadal działa bez większych śladów zniszczeń, co pokazuje, jak trwała była to technologia. W porównaniu z dzisiejszymi ekranami LCD i OLED Game Boy nie miał problemów z wypalaniem pikseli ani z utratą jasności po kilku latach użytkowania. Jego ekran nie był podświetlany, dzięki czemu im więcej światła zewnętrznego, tym lepsza była widoczność. No i mniej rzeczy do popsucia się przez lata! Na marginesie, Game Boy słynął z wytrzymałości. Ostatnio przeczytałem, że w muzeum Nintendo wystawiony jest egzemplarz, który przetrwał wybuch podczas wojny w Zatoce Perskiej i nadal działa (!).
Komentarze
Prześlij komentarz